sobota, 6 grudnia 2014

Rozmaitości.

No i stało się -jestem prezesem.Na razie nieformalnie,muszą być tajne wybory,protokół itd.na czwartkowym zebraniu nie było na to czasu-wernisaż wystawy poplenerowej.Trzeba będzie dopełnić formalności w styczniu.I znów wypełnianie papierków,starania o nowy KRS,pełnomocnictwo w banku itp.Właściwie niewiele się zmieni,i tak wszystko było na mojej głowie,a jeszcze musiałam chodzić do p.prezes po pieczątki i podpisy na każdym dokumencie.Praca będzie ta sama,ale większy ciężar odpowiedzialności.Nie raz miałam dość,chciałam zrezygnować,a teraz dałam się wrobić jeszcze bardziej.Ale ktoś musi to pociągnąć,chętnych nie ma.Szkoda zmarnować dorobek prawie 15 lat.
     Przez ostatnie dni byłam zajęta wytwarzaniem różnych drobiazgów świątecznych,dużo czasu zajęły mi kartki.Większość pójdzie do przyjaciół i sponsorów Stowarzyszenia,tylko Ela mi pomogła-jak zwykle.Część kartek zrobiłam metodą quilingu,ale potem wróciłam do haftu matematycznego,to mi bardziej odpowiada.Poza tym spróbowałam techniki origami,a właściwie kusudamy,wciągnęło mnie na kilka dni.Kilka bombek-quiling i decoupage.Wyplotłam kosz z wikliny papierowej i ozdobiłam na wierzchu.Muszę jeszcze wykończyć w środku,brak czasu.Mam tyle pomysłów,że już się gubię.Chciałabym i patchwork,i coś namalować,i makrama się uśmiecha,znalazłam ciekawe pomysły na tkaniny ozdobne.Prawdopodobnie w kwietniu będę miała dużą wystawę,chciałabym pokazać różne moje pasje.Nie rozumiem ludzi,którzy się nudzą.
Duża bombka quilingowa-bardzo pracochłonna.

Nastębny kilimek skończony.

Kosz z decoupage'm i szlaczkiem ze skorupek.

Zrobiłam 5 takich "kwiatków'w koszyczkach-dla sponsorów plenerów.

Jeszcze bombki.Mam jeszcze dwie z pleksi,muszę zrobić zdjęcia.

Makramowe naszyjniki "etniczne"-jeszcze bez zapięcia.


sobota, 22 listopada 2014

Nowe pomysły

Znalazłam w piwnicy stare "krosienko',jeszcze z czasów radzieckich.Kupiłam je mojej córce jako zabawkę,ale nie przejawiała żadnego zainteresowania robótkami.Postanowiłam się pobawić w tkactwo-no i makramy poszły w kąt,przynajmniej na pewien czas.Tak już mam,każda nowa pasja pochłania mnie całkowicie.Dopóki nie pojawi się następna.Zdaje się,że wrócę wkrótce do wikliny papierowej.Wczoraj byłam na wystawie różnych prac z recyklingu ,dowiedziałam się(a właściwie domyśliłam),jak uformować wazon z papierowej wikliny.Oczywiście muszę spróbować.
    Wczoraj odbyło się również kolejne "babskie spotkanie"w stałym składzie,tym razem u mnie.Szkoda,że Bożenka nie mogła przyjść.Powyciągałam z szuflad moje wyroby i sama się zdziwiłam,że jest tego tak dużo.Mogłabym też urządzić wystawę.W ogóle to mam dziwne wrażenie,jakby mi ktoś ukradł pomysł.Wspomniałam o takiej wystawie w Centrum Edukacji Ekologicznej-a właśnie CEE było współorganizatorem.Z tym,że swoje prace wystawiła księgowa ze Starej Remizy,a do mnie nikt się nie zwrócił.Cóż,nie mam podstaw,żeby twierdzić,że to nie przypadek.
    Muszę się podzielić nowym przepisem.Lubię wymyślać potrawy z tego,co mam akurat w lodówce.Tym razem były naleśniki z przedwczoraj,resztki pasztetu i sałatka z kaszy gryczanej,którą wczoraj przyniosła jedna z koleżanek.I co zrobiłam?Oczywiście krokiety.Rozgniotłam pasztet,zmieszałam z kaszą gryczaną(były tam jeszcze orzechy,cebulka,jakaś zielenina,bazylia),posmarowałam tą masą naleśniki,zwinęłam w ruloniki,obtoczyłam w jajku i tartej bułce,obsmażyłam ze wszystkich stron na rumiano.Na to obowiązkowo keczup-wyszło pyszne danie.
   A na przyjęcie koleżanek zrobiłam pizzę -jedną część z grzybami,drugą z kiełbasą.Może komuś przyda się przepis.Dodatki przygotowuję dzień wcześniej,żeby potem mieć więcej czasu.Podsmażyłam "na biało "2 cebule.Połowę odłożyłam,na patelnię dorzuciłam ugotowane i pokrojone drobno suszone grzybki,poddusiłam wszystko razem i doprawiłam do smaku,Przełożyłąm to do miseczki,a na patelnię włożyłam drugą część podsmażonej cebuli i pokrojoną w plasterki kiełbasę .Kiedy wszystko się podsmażyło,wlałam trochę wody i koncentratu pomidorowego,poddusiłam-i do miseczki-do następnego dnia.
   A teraz ciasto.3 szklanki mąki,1 łyżka oleju,5 dag drożdży rozrobionych w 1/2 szklanki ciepłej wody,szczypta soli,łyżeczka suszonej bazylii.Do drożdży dodałam 1/2 łyżeczki cukru.Ciasto wyrabia się dość szybko i wyrasta w ciągu kilkunastu minut.Podzieliłam je na 2 części,włożyłam do wysmarowanych olejem foremek i rozciągnęłam na cienkie placki(dobrze mieć ręce posmarowane olejem).Na to wykładamy dodatki -i do piekarnika na pół godziny.(Grzyby polałam jeszcze śmietaną zmieszaną z majonezem).Potem posypać wierzch tartym żółtym serem i piec jeszcze z 10 minut,aż ser się roztopi.Wszystkim smakowało!
Radosna twórczość bez żadnego szablonu-wykorzystałam nawet najkrótsze kawałki włóczki.

To też robiłam z pamięci.Wydawało mi się trochę puste to pole,więc wyszyłam choinki.

Tu już był potrzebny wzór.Boki nierówne,ale to początki.

Zaczęta następna praca.

piątek, 7 listopada 2014

Dokonania i plany

Jestem tak zabiegana,że nie zwróciłam uwagi na datę-to już długi weekend.Myślałam,że dzieci przyjeżdżaja za tydzień.Na Wszystkich Świętych mieliśmy 2 wyjazdy na groby -rodziców męża i moich.Na głowie mam jeszcze rozliczenie z dotacji.Przedtem były 2 jednodniowe plenery w nadleśnictwie,zebranie,poprawianie obrazów.W grudniu wystawa poplenerowa.Zaczęłam robić kartki świąteczne,żeby nie zostawiać na ostatnią chwilę-a potrzebuję ich dużo. Wróciłam do quilingu,ale myślę też o innych technikach,np.iris folding ,haft matematyczny.Makramę na razie odpuszczam,potrzebuję zmiany.Chodzą mi po głowie jakieś ciekawe tkaniny,kombinacja filcowania,haftu,do tego jakieś sznurki,koraliki,guziki...Żeby tak doba była dłuższa.
W październiku miałam wystawę malarstwa olejnego i patchworku w jednej bibliotece,w listopadzie przeniosłam patchworkowe obrazy do drugiej.Napracowałam się,więc warto to pokazać ,ale takie prace są niepraktyczne.Kto będzie wieszał szmaciane obrazy na ścianie,żeby zbierały kurz?Nadają się tylko na wystawę.
Oto quilingowe kartki.Nie mogę znależć tutorialu-jak zrobić gałązkę choinki.Tylu rzeczy jeszcze nie umiem...



Mój najnowszy obraz
Makrama,która nie wiem,do czego ma służyć .Uparłam się,że to zrobię,bo sprawiła mi dużo trudności,kilka razy prułam.Nie jest dobrze wykonana,ale już wiem,jakie błędy popełniłam.Następna będzie lepsza.




piątek, 24 października 2014

Kaczka tradycyjna

No i znów wiążę supełki,a trzeba już pomyśleć o kartkach świątecznych,o zimowych ubraniach,o rozliczeniu z dotacji.Chciałam zamówić sznurek woskowany,ale dobrze,że kupiłam parę metrów w pasmanterii i spróbowałam.Nie przechodzi przez większość koralików,które mam,jest sztywny,po dłuższej pracy bolą palce.Może jakiś grubszy kordonek byłby lepszy.Nauczyłam się robić kółko i kwiatek,tylko nie wiem,jak go zakończyć.W ogóle wykończenie pracy to moja słaba strona.
Zmobilizowałam się przynajmniej do malowania.poprawianie starych prac plenerowych(wystawa w grudniu)i jeden nowy obraz,który "chodził "za mną od dawna.Jeszcze nie skończony,maluję pędzlem,warstwami.Woda,mgła i łabędzie.
Tradycyjna kaczka pieczona z jabłkami już zaliczona.Tym razem wypadło akurat na moje imieniny.Zostały po niej wspomnienia i czernina-jemy ją trzeci dzień z kolei,oczywiście z ziemniaczanymi kluchami.Do pieczonej kaczki wykorzystałam borówki własnoręcznie zebrane i przesmażone z jabłkami.Jabłka do dekoracji często rozlatywały mi się w czasie pieczenia,chociaż wstawiałam je do piekarnika na końcu.Teraz zrobiłam inaczej:obrane ,podzielone na połówki i wydrążone jabłka obgotowałam,tak,żeby nie były za twarde,ale się  nie rozleciały.Do tego brokuły,które ostatnio są na topie.
Chyba kupię jeszcze jedną kaczkę i zrobię ją inaczej,np.z pomarańczami.Oj,rozmarzyłam się,trzeba jutro wejść na wagę.
Gołaszewo 2013-poprawiłam stogi.

Też Gołaszewo 2013.




Maki z Gołaszewa.

Chabry z Gołaszewa-2014.

Rumianki i kapelusz.Mieliśmy zaplanowaną sesję zdjęciowa w kapeluszach,ale deszcz przeszkodził.

Malowane razem z Andrzejem Otawą-gościem pleneru.

Inspiracją do tej pracy był obraz Andrzeja,który dostałam w prezencie.

Kaczka październikowa.

czwartek, 23 października 2014

Supełki

Dawno tu nie zaglądałam,całkowicie pochłonęło mnie wiązanie supełków.Na razie z materiałów,które mam w domu,tzn.włóczki.Do tego dodaję koraliki.Muszę jednak zamówić porządne sznurki,bo idzie mi coraz lepiej,wzory coraz trudniejsze.Żeby jeszcze oczy wytrzymywały.
Piękna złota jesień chyba już się skończyła,a mamy zaplanowany plener w Nadleśnictwie.Jeden już się odbył-kierowca wywiózł nas daleko w lasy,podzieliliśmy się na grupy-i do pracy Pogoda była jak na zamówienie,po prostu gorąco.A las w październiku jest najpiękniejszy.
Kiedy już wyciągnęłam farby ,postanowiłam poprawić niektóre stare prace.W grudniu wystawa poplenerowa,obrazy mam gotowe.






niedziela, 5 października 2014

Nareszcie w domu.

Sezon zakończony,ale jakoś nie mogę się pozbierać.Dopadła mnie choroba,osłabiła,zniechęciła do wszystkiego.Wirusy rzuciły się na mnie,jak na Indianina,który wszedł na ucywilizowany teren.Podobno w lesie jest około 70 razy mniej zarazków niż w mieście.Powoli wracam do swoich zajęć,obowiązki wzywają,nie ma litości.W czwartek wernisaż i podsumowanie konkursu.w piątek plenerek u leśników.Trzeba wreszcie wziąć się do malowania,przez całe lato nic nowego nie stworzyłam.Za to mam zapasy na zimę,kilkadziesiąt słoików zdrowej żywności,bez chemii.
Od dawna miałam ochotę nauczyć się wiązania makramy.Kiedyś kupiłam nawet książkę,ale było to dla mnie jak czarna magia.Spróbowałam -najpierw małe bransoletki-no i chwyciłam bakcyla.To wcale nie jest trudne,wymaga tylko trochę wprawy,żeby supełki wychodziły równe.Po bransoletkach "przyjaźni"przyszła pora na łączone z koralikami,mam już chęć na coś większego.Nowa pasja.
Skończyłam wreszcie patchworkową narzutę-po 2 latach.Obiecałam sobie,nigdy więcej nie będę szyć tak dużych rzeczy.Samo ręczne zszywanie sześciokątów to pestka w porównaniu z pikowaniem.Popełniłam błąd,że nie zaczęłam od środka.Pomarszczyło się,ale nie miałąm już siły tego pruć,jest jak jest.
Na łódce w wolnych chwilach zrobiłam 202 elementy z włóczki,teraz to pozszywam i zobaczę,co wyjdzie.Może jakiś pled.Poza tym zaczęłam nowy obrus szydełkowy,dokończę w przyszłym sezonie.W domu szkoda na to czasu.
Dzięki chorobie schudłam parę kilo,więc mogę trochę zaszaleć.Ciasto ze śliwkami,dawno wypróbowany przepis.W ogóle śliwki w tym roku wyjątkowo mi smakują w każdej postaci.
Ciasto:szklanka mąki,pół kostki masła,3/4 szklanki cukru,3 jajka,białko,łyżeczka proszku do pieczenia,trochę zapachu arakowego,czubata łyżka kakao,wypestkowane śliwki.
Krem:budyń waniliowy ugotowany i wystudzony(wziąć mniej mleka niż w przepisie na opakowaniu,żeby wyszedł gęsty),pół kostki masła,żółtko,3 łyżki cukru pudru.
Polewa:5 łyżek cukru,1/3 kostki masła,łyżka wody.
Masło utrzeć z cukrem na pianę,dodać po jednym żółtka i zapach arakowy.Z 4 białek ubić sztywną pianę i dodawać ją na przemian z mąką zmieszaną z proszkiem do masła.Ciasto podzielić na 2 częsci,do jednej dodać kakao.Ciemne ciasto wylać na jasne,ułożyć gęsto śliwki przecięciem do góry.Wstawić do lekko nagrzanego piekarnika,gdy ciasto podrośnie,podwyższyć temperaturę Piec około 30 minut(Sprawdzić patyczkiem).Po wystudzeniu posmarować kremem i polać polewą we wzorki.
Na krem najpierw zmiksować masło z cukrem,potem po trochu dodawać budyń i żółtko,miksować,aż krem będzie puszysty.
Składniki polewy gotujemy na wolnym ogniu,az będzie ciągnąć się z łyżki.Po zestawieniu z ognia jeszcze chwilę ucieramy.
Ciasto znika w błyskawicznym tempie.Nie zdążyłam nawet zrobić zdjęcia po pokrojeniu.
Moje pierwsze makramki.

Nie wiem,co z tego będzie.

Palce lizać!Polecam.

Moje zapasy na zimę.

środa, 3 września 2014

Jeszcze o grzybach

Sezon grzybowy w pełni,na pewno suszycie grzybki?A zdarzyło wam się,że w pięknie wysuszonych po jakimś czasie pojawiły się mole?Mnie się zdarzyło,chociaż wydawało się,że są szczelnie zamknięte w słoikach.Słyszałam taką radę od doświadczonego grzybiarza:
Po wysuszeniu grzybów włożyć je na 20 min.do piekarnika ustawionego na temperaturę 70 stopni.Zaraz potem przełożyć do puszek lub słoików i dobrze zamknąć.Przechowywać w ciemnym miejscu.
Za skuteczność nie ręczę ,w tym roku pierwszy raz skorzystałam z tej rady,zobaczymy.Przy okazji wstawiłam też do piekarnika(na próbę) słoik ze starymi grzybami,w którym były mole.Wyginęły-chociaż grzyby i tak już do wyrzucenia.
No to wracam do mojego lasu,mam nadzieję,że nikt moich grzybów nie wyzbierał.Wam też życzę udanego grzybobrania.

wtorek, 2 września 2014

Dary jesieni

Dostałam przepustkę od mojego "kapitana"na kilka dni ,no i dobrze trafiłam,bo pogoda na razie nieciekawa.Załatwiam sprawy "artystyczne"-niespodziewana wystawa moich prac ,zebranie Wło-Artu,regulamin konkursu plastycznego dla szkół.Na swoje nieszczęście poszłam na targ.Uwielbiam te kolory,zapachy pod koniec lata,takie bogactwo plonów.Nie mogłam się oprzeć,kupiłam śliwki na powidła,paprykę,cebulę i pomidory na leczo.Prawie cały dzień spędziłam przy kuchni.Powidła wyszły pyszne,przydałoby się więcej.Przypomniał mi się też smak zupy pomidorowej z własnoręcznie zrobionego przecieru,bez chemii.Chyba jeszcze jutro kupię pomidory.Ja jednak nie potrafię odpoczywać.W lesie też cały czas praca-zbieranie wszystkiego ,co się da .Najpierw jagody,potem czerwone borówki i grzyby.
Czerwone borówki jeszcze są,więc napiszę ,co można z nich zrobić,bo wydaje mi się,że są niedoceniane.Oczywiście najzdrowsze na surowo.Są bardzo kwaśne i mają lekko gorzkawy smak.Ucieram je z dużą ilością cukru.Używam w tym celu tłuczka do ziemniaków.Utrzeć trzeba porządnie,aż powstanie jednolita masa.Przekładam do słoików i zjadamy po kilka łyżeczek dziennie.Mogą stać dość długo,nawet bez lodówki.Kiedyś spotkałam w lesie "miejscową "kobietę zbierająca borówki-twierdziła,że działają jak naturalny antybiotyk.
Przegotowane z jabłkiem lub gruszką (z dodatkiem cukru)stanowią wspaniały dodatek do mięs,szczególnie do pasztetów.Wkładam do słoików gorące,odwracam do góry dnem i przykrywam kocem.Trzymają się całą zimę,a nawet dłużej.
Grzybów w tym roku jest o wiele mniej niż zwykle,ale znalazłam kilka miejsc,gdzie obrodziły.Już zaczynały nam się nudzić smażone,musiałam wymyślać inne dania.Znajoma babcia-wędkarka(miejscowa,czyli ze wsi położonej niedaleko Zalewu)podała mi przepis na kotlety z grzybów.Najlepiej wykorzystać na tę potrawę nóżki czyli trzony grzybów,ponieważ są dość twarde i nie robi się z nich "paćka".Trzeba je obgotować-wystarczy 10 minut-wystudzić,przepuścić przez maszynkę,dodać jajko, drobno posiekaną cebulę i czosnek,doprawić solą,pieprzem,majerankiem,zagęścić masę tartą bułką,formować nieduże,spłaszczone kotleciki,obtaczać je w tartej bułce i smażyć na gorącym oleju.Podawać można z keczupem albo polane dowolnym sosem.
Jeśli robicie na obiad naleśniki,warto usmażyć trochę więcej i zostawić na następny dzień,żeby zrobić krokiety z grzybami.Farszem grzybowym smarujemy naleśniki i zawijamy najpierw boki,a potem robimy rulonik.Panierujemy jak schabowe i obsmażamy ze wszystkich stron na rumiano.Bardzo pożywne i smaczne danie.
No to smacznego.Mam nadzieję,że po deszczach,kiedy się ociepli,przybędzie grzybków.

wtorek, 15 lipca 2014

Z dala od cywilizacji

Przyjechałam do domu na kilka dni-i same kłopoty.Awaria w łazience,woda się leje,chłopa w domu nie ma.Chciałam spróbować naprawić sama,ale najbliższy sklep z akcesoriami do łazienek w remoncie,a że kulawa jestem,więc nie miałam siły szukać gdzieś dalej.Ledwo dokuśtykałam po zakupy jakiejś żywności,bo lodówka pusta.Jutro w kolejkę do lekarza po skierowanie do ortopedy.Pewnie będę czekać kilka miesięcy,znając naszą służbę zdrowia.Nie,nie miałam wypadku,po prostu staw kolanowy chyba się "schodził".Poza tym różne opłaty,a to czynsz,a to prąd i różne takie.Z daleka od cywilizacji o takich sprawach się nie myśli.Ważne jest tylko,żeby było co do garnka włożyć i żeby pogoda była znośna.
A co nowego na Zalewie?Nasza wydra gdzieś się wyprowadziła,może wypłoszyli ją robotnicy leśni ścinający drzewa,bo oczywiście następne połacie lasu wycięte.W naszej ulubionej zatoczce bobry wywróciły 11 brzózek,nie można w tych miejscach dobić do brzegu,bo drzewa leżą w wodzie.Coraz mniej miejsc do cumowania,a bobry mają się dobrze i ciągle są pod ochroną.Niedzielni "żeglarze " i wędkarze jak zwykle palą w lesie ogniska,łamią gałęzie i zostawiają po sobie śmietnik.Nie pokaże się wtedy ani straż leśna,ani policja,ale za to stróże prawa potrafią się przyczepić,że wędka na chwilę zostawiona bez opieki.To od razu zauważyli,ale nie widzą samochodów,wjeżdżających do lasu nad samą wodę,bo rodzina urządza sobie piknik.Rybacy rozpanoszyli się tak,że sieci są wszędzie - i nie zawsze oznaczone.Śruba silnika wplątała nam się w taką nie oznakowaną sieć.Byliśmy bardzo grzeczni i wyplątaliśmy się jakoś,a należało po prostu pociąć siatkę nożem.Właściciele motorówek szaleją i pokazują ,kto ma silnik o większej mocy,nie patrząc,czy to port,czy zatoka.Wczasowicze wpychają się na klubowy pomost,żeby łowić ryby,chociaż na tablicy "jak byk"napisane,że wstęp na pomost wzbroniony,a połów ryb zakazany.Mało tego-brama zamknięta na kłódkę,więc wchodzą do wody,żeby ja ominąć.Ech,ludzie,ludzie,najlepiej tam,gdzie was nie ma.Czasem milsze jest towarzystwo łabędzi,kaczek,a nawet kormoranów,których za przyjaciół nie uważam.
Jeśli chodzi o ryby,to jeszcze nie było tak ubogiego sezonu.Nie wiem,czy nie biorą,czy już ich nie ma w tym akwenie,co wcale by nie dziwiło przy takiej gospodarce,jaką prowadzi wielki ichtiolog,dzierżawca zalewu.
Jagód-zatrzęsienie,chociaż nie wszędzie,trzeba znać odpowiednie miejsca.O grzybach na razie nie ma co marzyć,a jeśli nadal będzie taka susza,to i jesień będzie bezgrzybna.
Ale mimo wszystko jest pięknie i czuję się tam szczęśliwa,jak nigdzie.Wracam jak najszybciej.

piątek, 30 maja 2014

Coś się kończy,coś się zaczyna.

Wczoraj wróciłam z pleneru.Spóźniłam się o 3 dni,ale i tak namalowałam 7 obrazów.Oczywiście będą jeszcze poprawiane,z wyjątkiem tych,które zostały u sponsora.Pogodę mieliśmy piękną,dopiero w przedostatnim dniu ochłodziło się - i to mocno.Do tego deszcz i wiatr.Przeziębiłam się,boli mnie gardło,więc odkładam wyjazd do Pieczysk.Zresztą dopiero od 1 czerwca będzie więcej autobusów,teraz trudno dojechać.Może do niedzieli się ociepli.
Zaproszenie malarza jako instruktora to był dobry pomysł-i dobry wybór.Andrzej maluje pięknie,chętnie udzielał wskazówek.Niestety nie dało się olejami malować tak ,jak on akrylami.Nie mówiąc już o talencie i doświadczeniu.Po powrocie z żagli kupię sobie akryle,dotąd nie miałam pojęcia o tej technice.Coś tam udało mi się podpatrzeć,więc spróbuję.
Atmosfera jak zwykle-rodzinna,serdeczna.Żal byłoby wyjeżdżać,gdyby nie załamanie pogody.Ale coś się kończy,coś się zaczyna.Podobno ryby biorą na Zalewie.Już tęsknię.


Te 2 obrazy zostały w Agrofarmie.

Pozostałe pokażę po poprawkach.

Taki wspaniały prezent dostałam od Andrzeja.

czwartek, 15 maja 2014

Plany wzięły w łeb

Od kilku dni przygotowuję się do pleneru.Kupiłam podobrazia dla całego stowarzyszenia,nie pamiętam już,ile sztuk.Razem kurier przywiózł 5 ogromnych paczek.Zaplanowałam zakwaterowanie poszczególnych osób,zaprosiłam wspaniałego malarza który ma nam udzielić wskazówek co do malowania.I nagle okazuje się,że nie mogę jechać,przynajmniej na rozpoczęcie.Stracę 4 dni.Moja córka nie ma z kim zostawić dziecka,muszę spędzić jakiś czas w Warszawie.Cały rok czekałam na ten plener,ale nie mam serca jej odmówić.Pakuję więc rzeczy na wyjazd,na plener-żeby od razu po powrocie ze stolicy dojechać do Gołaszewa.I jeszcze do tego przygotowuję się do letniej  przeprowadzki na jacht.Mieszkanie wygląda jak pobojowisko.Wszędzie walizki,torby,plecaki.Nie ma mowy ani o malowaniu,ani o żadnych robótkach.Właściwie trochę już mnie znudził quiling,zaczęłam szydełkować -kolorowe sześciokąty z różnych resztek włóczki.Jeszcze nie wiem,co z nich będzie,może narzuta,jeśli wystarczy mi cierpliwości.Albo przynajmniej jakaś chusta lub szal.
A to ostatnie quilingowe kartki.


wtorek, 6 maja 2014

Wycieczka

Pojechaliśmy dziś z moją koleżanką i jej mężem do Domu Pomocy Społecznej "Na Skarpie",żeby ustalić szczegóły naszego wspólnego malowania.Dom jest pięknie położony,blisko Wisła,ze skarpy roztacza się piękny widok-tylko malować.Potem pojechaliśmy jeszcze do Zarzeczewa.Mamy sentyment do tego miejsca,tam zaczynaliśmy żeglowanie.Dużo się zmieniło,nowe pomosty,a przy nich "wypasione"łódki.Pewnie dlatego,że opłaty znacznie wzrosły,nie każdego na nie stać.Marina bardzo ładna,miło powspominać,ale wracać bym nie chciała.Nie ma lasów,dzikich zatoczek,za dużo cywilizacji.
W drodze powrotnej obejrzeliśmy jeszcze nową marinę przy ujściu Zgłowiączki.Trwają przygotowania do uroczystego otwarcia w sobotę.Włocławek pięknieje.Ale ja chcę  na Zalew Koronowski.Może tam już kwitną konwalie i wszędzie wciska się ich zapach.Wędkę by się zarzuciło...Trochę za chłodno,w przyszłym tygodniu mają być upały.Przede mną jeszcze plener w Gołaszewie,mogę wyjechać dopiero w czerwcu.
Zdjęcia z dzisiejszej wycieczki.








Szkoda że nie było słońca.